Chłopcy z miasta… część II

Opowiadanie jest fikcją literacką. Wymyśloną przez autora. Wszelkie podobieństwo bohaterów do prawdziwych postaci i zdarzeń jest wyłącznie przypadkowe. Nie możemy jednak wykluczyć ogólnych podobieństw do sytuacji występujących w prawdziwym życiu.

Silnik grzmiał, Dziki ślizgał się po śniegu torując sobie drogę, jednak Widzewiacy nie zamierzali tak szybko odpuścić.

Przez głowę przeszła mi myśl: skąd się ich tylu na raz tutaj wzięło? Domyśliłem się, że to nie przypadek, ktoś musiał nas sprzedać. Wpadliśmy w pułapkę, jak śliwka w kompot… A to oznaczało jedno – w naszym bliskim otoczeniu mieliśmy konfidenta, który wsypał nas Widzewiakom i wpieprzył w to gówno. Dalsze rozważania musiałem zostawić na później, ponieważ te młoty znowu nas atakowały.

 Na BMW spadł grad uderzeń, agresorzy koniecznie chcieli wybić kolejną szybę, ale Dziki nie dawał za wygraną, kręcił elipsy i odbijał intruzów, jeden po drugim. Ci z kolei, jak w pieprzonej grze, wstawali i atakowali znowu. Trzymaliśmy głowy między nogami, kręciło nam się w głowach. Rudi dostał torsji. Dziki zatrzymał się na chwilę, by ten mógł się wychylić i wyrzygać. Szczerze mówiąc miałem ochotę na to samo.
– Zamknij to okno! –  wkurzony Szakal bełkotał przez zęby wstrzymując bełta.
– Ruszaj! – rozkazałem.
Nagle wystraszył nas łomot uderzenia.
– Moja twarz! – krzyczał Rudi trzymając dłoń na ustach.
Spojrzałem na niego momentalnie, z jego ust lała się krew. Trzymając w dłoni swoje zęby zaczął kląć jak szewc – przyznaję, seplenił przy tym przekomicznie, jednak na tamten moment nie było nam do śmiechu.

Kolejne okno w naszym samochodzie zostało wybite – trzeba oddać Dzikiemu, że manewrował sprytnie. Dwoił się i troił wyprowadzając BMW w kontrolowany poślizg, przez dłuższy czas zgrabnie unikał uderzeń.
To jednak nie wystarczyło, chuligani wykorzystali liczebną przewagę i zbombardowali nasze auto pałami, przez co Dziki zupełnie stracił nad nim panowanie. W sobie tylko znany sposób tak pokierował tym gruchotem, że wjechał w tego chujowego bałwana, rozwalając go w kłąb śnieżnego puchu, który przykrył nas całych – zasadniczo możemy to uznać za fart i sukces w jednym.
– W końcu to zrobiliśmy – wymamrotał Dziki wypluwając śnieg z ust. Ja natomiast wykorzystałem śnieg do obmycia twarzy. Spojrzałem na Rudiego:
– Ile straciłeś zębów? – Rudi otworzył dłoń i pokazał 4 zdrowe zęby z korzeniami.
– Schowaj je, jeszcze się przydadzą – dodałem na pocieszenie. Uśmiechnął się bez cienia radości i dalej tamował krew okładając twarz śniegiem.
– Dziki, jesteś zajebisty! – pochwalił go Szakal. 

Siedzieliśmy w gracie wypełnionym śniegiem,co prawda uwięzieni jak w puszce Pandory, ale dumni z wyczynu Dzikiego. Zamknęliśmy usta i nadstawiliśmy ucha. Wyglądało na to, że Widzewiacy naradzali się, jak się do nas dobrać.
–  Nie możemy tu zostać – powiedziałem do chłopaków i przy użyciu kija bejsbolowego zrobiłem dziurę w śnieżnym igloo. Migające niebieskie światełka  rozświetlały śnieżną szczelinę, wzbudzając naszą ciekawość. Szybko ją powiększyłem. Z niesłabnącym zainteresowaniem wpatrywaliśmy się w otwór niczym w lodowy peryskop. To było nasze jedyne okno na świat. Ku naszemu zdziwieniu, dostrzegliśmy stojące nieopodal policyjne radiowozy.
– Panowie możemy wyjść – powiedziałem.

Dziki roześmiał się i dodał:
– Ale mamy ochronę! 
– Walić ich! – zakrzyczał oburzony Szakal – Odpalaj tego grata i zjeżdżamy stąd – robiąc dygresję do Dzikiego. 
– Nie da rady. Nie mam kluczyka – odburknął szukając go w rozgrzebanym śniegu.
– Kurwa mać –  irytował się Szakal. – Gdzie on jest?
– Po prostu naciśnij na START i jazda – powiedziałem do niego.
– Królu, a co ja niby kurwa robię? – odpowiedział zbulwersowany Dziki i dodał: – szukam go, bo tam jest bateria. Może zamarzła?
– Masz rację – przytaknąłem. – Wszyscy szukajmy – zaleciłem.

Z wielkim mozołem przeszukaliśmy wnętrze auta przerzucając grudki śniegu. Lecz znalezienie go to tak, jak znaleźć igłę w stogu siana. Próbować można. Raczej nie licząc na powodzenie…
Zrezygnowani i zniesmaczeni daliśmy sobie w końcu spokój – czekaliśmy na cud. Niestety, nikt nawet nie myślał nas ratować czy nam pomóc, a Widzewiacy przeprowadzili ponowny atak. Z impetem rzucili się na naszego grata, traktując go nie inaczej niż statek wroga podczas abordażu. 

Nie miałem pojęcia, co robić. Dumałem, biłem się z myślami – nie możemy wyjść, to będzie samobój. Wyczuwałem, że czekają właśnie na mnie. Nie od parady nazywali mnie Królem.
Nagle chuligani odstąpili. Wykorzystałem tę przerwę i  zdecydowanie oświadczyłem:
– Zostajemy! Na nasze szczęście blacha twojej Beemwicy okazała się na tyle mocna, by dać nam schronienie. Śnieg to dodatkowa ochrona. Poza tym…niech przychodzą! Śmiało! – stwierdziłem bojowo.
Iskry szalały w oczach Dzikiego, który niespecjalnie przejmował się tym, co mówię. Natomiast Szakal podchwycił moją przemowę i gromko rzekł:

– Wybiję zęby każdemu Widzewiakowi, który tu wejdzie.
Rudi z kolei nadal zmieniał kulki śniegu, aż finalnie zatamował sączącą się krew. Ta zakrzepła, jednak jego twarz wyglądała jak u zombie. Wybite zęby to pestka w porównaniu z resztą obrażeń. Rozwalona szczęka, usta, pęknięta broda i pogruchotany nos. Lodowate okłady minimalnie poskromiły opuchliznę, jednak jego oczy nadal były ledwo widoczne. Gorzej niż u Chinola.
– Gdzie jest ten pieprzony kluczyk?! – Powiedział Dziki.
– Co jest grane? – spytał Szakal. – Nie widzę nikogo – dodał patrząc przez otwór. 
Nawet kierowca przestał szukać kluczyka i nasłuchiwał w skupieniu. Bardzo wyraźnie usłyszeliśmy trzask samochodowych drzwi – potem znowu. I jeszcze raz. Naliczyliśmy dziesięć tego typu odgłosów. Kilkukrotnie rąbnąłem beczką kija w dziurę w śniegu. Ten zasypał nam nogi, ale dokładnie widzieliśmy obraz sytuacji. Pięć radiowozów i dwie suki – pojazdy stały równolegle na ulicy mrugając niebieskimi bombami. Wokoło, jak gdyby nigdy nic, spacerowali sobie funkcjonariusze ubrani w mundury antyterrorystyczne.

– Patrzcie, na te psy! – krzyknął Dziki –  Pierwszy raz widzę tak spokojną psiarnię, nie mają zamiaru nam pomóc!
W tym momencie mnie olśniło:
– Ten jebany zdrajca jest psem!
– Serio?! – Szakal zareagował z niedowierzaniem.
– Kto to jest? – zastanawiał się Rudi.
– Dowiemy się – pocieszałem chłopaków.

Tymczasem dochodził do nas odgłos szurania i trzasku. Z początku ledwie słyszalny, płynący jakby z góry, z czasem zmienił się w bardziej wyraźny, wręcz metaliczny. Okazało się, że chuligani stali przed naszym oknem na świat i szykowali się do ataku. To przerwało rozmyślania i błyskawicznie zmobilizowało nas to powtórnego szukania kluczyka. Jednak Widzewiacy pracowali zespołowo. Zdążyli już usunąć śnieg z karoserii w takim stopniu, że z łatwością widzieliśmy ich ohydne mordy otaczające nas z każdej możliwej strony. Wjebaliśmy się na całego. W międzyczasie wzbogacili swoje uzbrojenie o maczety i siekiery – jakby kije i pałki jednak nie wystarczyły. 

Wodząc wzrokiem za bandą, dostrzegłem znak BMW w kieszeni auta od strony kierowcy. Wskazałem palcem i wyszeptałem do Dzikiego:
– Tam! –  Dziki spojrzał i aż podskoczył w fotelu z radości na widok kluczyka. 
Wprawnym ruchem wyjął baterię i osuszył pocierając o kurtkę. Potem, jeszcze ciepłą, umieścił na swoim miejscu i złożył w całość. Nim nacisnął na start, przeżegnał się. Silnik zakręcił, ale nie zaskoczył. Powtórzył ruch. Potem znowu, i znowu. Nadal nic. Widzewiacy słysząc pomruk silnika momentalnie dokonali natarcia, skacząc na dach i maskę pojazdu. BMW z sekundy na sekundę coraz bardziej się kołysało. Grat, podskakując na oponach, całkowicie pozbył się śniegu. Z niesamowitą wręcz precyzją widzieliśmy, jak zmasowana grupa wkurwionych szalikowców zaopatrzonych w ich sprzęt bojowy, zupełnie nas otoczyła. Niczym gwiazdy estrady, oświetlał ich nieustający blask niebieskich świateł aut biernej policji.

Sceneria ociekała groteską.

Dziki w desperacji uderzył kluczykiem o deskę, nie spuszczając palca z guzika startu. Silnik zarzęził niemrawo, po czym raptownie warknął i nagle zaskoczył.
– Jest! – wrzasnął uszczęśliwiony Dziki. Wrzucił wsteczny i maksymalnie wbił pedał gazu. Silnik zawył gromkim basem, a koła zabuksowały. BMW kręciło kołami, wyrzucając śnieg spod kół.

Nagle Dziki zahamował. Kibole Widzewa z hukiem spadli z dachu…                             

CDN

Czytaj również: Chłopcy z miasta część I

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *