Samochód konwojujący skazanych zatrzymał się przed łódzkim więzieniem przy Smutnej 21. Brama otworzyła się, a wóz powoli wjechał na plac. Franek stał przed drzwiami celi, dozorca otworzył je i kiwnął głową, lecz ten nie ruszył się z miejsca. Patrzył tylko na niego nieprzytomnym wzrokiem.
– Właź! – wrzasnął dozorca. Gdy więzień mimowolnie wykonał rozkaz, ten wszedł tuż za nim. Obszedł małą celę, lustrując wzrokiem każdy kąt. W końcu zatrzymał się przy Franku i powiedział:
– Macie nowego – łypnął na skazanych i wyszedł, potrącając go.
Drzwi więziennej celi zatrzasnęły się, Franek stał jak słup soli, nieobecny w nowym miejscu…
– Ty, Nowy! Za co kiblujesz? – entuzjastycznie zapytał jeden z więźniów. Jego grzmiący głos wyrwał go z obłędu. Nie zdecydował się na odpowiedź. Poszedł do pryczy, położył koc i w tym momencie poczuł na plecach niewytłumaczalny ciężar, jakby potrącił go tir. Uderzenie było tak duże, że stracił równowagę i runął na materac.
– Co kurwa?! Nie słyszysz, frajerze?!
Franek leżał przygwożdżony do łóżka, wsłuchując się we wrzaski współwięźnia. Nie mogąc tego dłużej znieść, zamachnął się, jakby celował w natrętną muchę. W tym momencie w celi rozległ się huk. Jego łokieć zetknął się z rozdartą w niebogłosy mordą i uciszył ją na dobre. Skazany poczuł ulgę, opadł ciężko na pryczę i zerknął na barczystego mężczyznę leżącego pod stołem w bezruchu.
– Ale mu posłałeś petardę – z podziwem powiedział drugi skazaniec.
– Co? – zapytał Franek, całkowicie nieświadomy tego co się stało. Ten tylko się uśmiechnął i, podając mu rękę, przedstawił się:
– Józek. Dla przyjaciół Dzidek.
– Frane…k – wydukał.
Do celi wszedł klawisz i spojrzał na wstającego z wielkim trudem mężczyznę.
– Antek!? A tobie co się stało?
Ten wlepił wzrok we Franka i wycedził:
– Poślizgnąłem się!
Klawisz roześmiał się.
– A to ci heca! Taki wielki chłop, a przewraca się jak dziecko. Antek otulał dłonią twarz podtrzymując wybitą szczękę i zasłaniając pęknięty policzek. Dozorca widząc jak krew spływa mu między palcami, pokrecił głowa i powiedział:
– Z tą szczęką to kwalifikujesz się do chirurga. Dobra, zabieraj dupę! – i energicznie wypchnął go z celi.
– Ale masz pierdolnięcie – pochwalił go Józek. – Antek jest z gangu aniołów, oni rządzą tą budą.
– Nic mu nie zrobiłem, sam się nadział – tłumaczył się Franek.
– Widziałem jak mu wyjechałeś z łokcia w mordę. Byłem pewien, że kwiatki będzie wąchał. Nagle odgłos dzwonka przerwał im rozmowę. – Idziemy w kimę, zaraz zgaszą światło.
Franek spojrzał na zegarek stojący na szafce, dochodziła dziesiąta wieczorem. Zabrał się za przygotowanie łóżka do spania. Józef, widząc to, dał mu radę:
– Połóż się na górze, tam jest cieplej. I lepiej weź te koce.
Franek podszedł do okna i dotknął kaloryfera:
– Zimny.
Józek roześmiał się.
– Normalka, więzienne oszczędności – powiedział. – Na dodatek okna są nieszczelne.
Franek spojrzał na okno i poczuł na twarzy rześki powiew marcowego powietrza. Zabrał koc z łóżka Antka i wskoczył na górny pokład.
Gdy o szóstej z samego rana obudził go donośny dzwonek, mało nie spadł z pryczy.
– Przywykniesz! – na dzień dobry rzucił do niego Józek golący się przy umywalce.
Po godzinie drzwi celi otworzyły się. Franek wraz z Józkiem stanęli pod celą pod celą i patrzyli na więźniów po przeciwnej stronie.
– Spójrz dyskretnie – powiedział Józek – naprzeciwko nas stoją faceci z gangu Aniołów.
– A co mnie to obchodzi? – odburknął Franek i rzucił wzrokiem na pewnych siebie pakerów. – To ci łysi?
– Tak.
Więźniowie stanęli w szeregu. Na komendę ustawili się gęsiego, po czym pokonując dwa korytarze i schody, weszli do jadalni. Franek z nowym kolegą siedzieli razem, racząc się zupą mleczną. Nagle Józek zauważył więźnia zbliżającego się w ich stronę.
– Uważaj, idzie jeden cwaniak z gangu Aniołów – ostrzegł kolegę.
Franek zerknął i dalej jadł zupę nie przejmując się tym.
– Ej ty nowy! Chcę z tobą pogadać.
Franek spojrzał bykiem i dziarsko odburknął:
– Nie ma o czym.
Intruza to nie zraziło, odsunął krzesło i usiadł przy stole. Przysunął się bliżej i wyciągnął rękę. Franek akurat skończył jeść i odsunął pusty talerz. Zmierzył wzrokiem wielkiego, grubego, a do tego jeszcze łysego, osiłka ubranego w dresy. Siedział tak przed nim z wyciągniętą ręką, bardzo przypominającą maczugę.
– Czesiek! – Franek zawahał się, jednak po chwili pomyślał: “Właściwie dlaczego by nie, przecież mnie nie zje… Co mi tam szkodzi?” – I podał mu rękę, która zniknęła w jego szufli. Franek poczuł mocny uścisk. Niedawno poznany mężczyzna patrzył mu szyderczo w oczy, uśmiechając się przy tym cynicznie, coraz mocniej zaciskając dłoń.
W tym momencie dotarło do niego, iż owy uścisk nie należy do tych serdecznych. Wyprostował więc swoje długie palce i jeszcze raz owinął je wokół, dociskając kciukiem. W oczach rywala malował się niepokój. Na dłoniach Franka nabrzmiały żyły. W odpowiedzi na zuchwałość Cześka, zamknął jego rękę w żelaznym uścisku. Ten poczerwieniał, krzywiąc się na gębie, jakby zjadł cytrynę. Franek wiedział, że jest dość silny, jednak nie zdawał sobie sprawy, że aż tak. Nigdy wcześniej nie potrzebował tego sprawdzać ani wykorzystywać, albowiem w pracy używał głównie głowy.
W tym momencie zaczął poznawać siebie od nowa. Czuł, że dysponuje potężnym zapasem siły. Docisnął rywala, czując jak ten wychodzi z siebie sycząc i napinając mięśnie. Czesław nie dawał już rady, chwyt Franka zmusił go do przyklęknięcia. Musiał sam przed sobą przyznać, że przeliczył się w ocenie dryblasa. Znajdował się w odwrotnej pozycji do zamierzonej, jednak nie powstrzymało go to. Będąc rzuconym na kolana, drugą ręką wyciągnął nóż i wycelował jego końcem wrzeszcząc dziko:
– Za Antaka! Frajerze!
Nie spodziewał się, że obrońca złapie za ostrze tuż przed samym brzuchem, zatrzymując tym pchnięcie.
Franek poczuł ciepłą krew spływającą z jego dłoni i, patrząc w przestraszone oczy napastnika, zobaczył ukochaną.
– Kasia! – krzyknął.
Napastnikowi niemalże oczy wyszły z orbit, gdy Franek jeszcze mocniej ścisnął jego rękę. Kości trzeszczały pod naporem. Czesław wił się, wrzeszcząc:
– Kurwa puść! No puść, kurwa!
Franek nie słuchał, całkowicie zdeterminowany miażdżył mu kości. Pomimo bólu w końcu wyrwał mu nóż.
Służby więzienne wbiegły do jadalni i Franek poczuł jak coś twardego wali go w głowę. Cały jego nowy świat wirował, kątem oka widział wpatrzone w niego twarze więźniów. Spojrzał na zakrwawione dłonie. Szepnął tylko cicho „Kasia” i osunął się bezwładnie na posadzkę.